środa, 12 czerwca 2013

Mój Rodos cz. II

"Dookoła wyspy"

Czołem!

Ostatnio zapoznałem Was ze starym miastem Rodos, a dzisiaj przybliżę Wam kilka atrakcji do jakich można dotrzeć będąc już na miejscu... o tym wszystkim za chwilę :) Na początku chciałbym poruszyć temat, który chyba każdemu podróżnikowi-fotografowi spędza sen z powiek.

Jaki sprzęt zabrać ze sobą na wczasy. Też niedawno stałem przed tym problemem i oczywiście pierwsza myśl - zabrać wszystko bo "może się przydać"... otóż błąd :) Przez cały wyjazd działałem na jednym obiektywie i lampie błyskowej. Zastanawiacie się po co lampa w miejscu, gdzie słońca jest 2x więcej niż w Polsce? Właśnie dlatego, że jest go tak dużo powstają bardzo ostre cienie, które w miarę mocną lampą można ładnie osłabić. Bez niej niektóre zdjęcia robione w godzinach południowych wiele by straciły ze swego uroku, a jak wiadomo podczas całodniowych eskapad fotografuje się o różnych porach i w różnych warunkach. Lampa daje dużą "uniwersalność". Co ze sprzętu pojechało ze mną:

- puszka (body), wiadomo :)
- obiektyw 18-105 3.5-5.6 VR - co do obiektywu to nie dajcie sobie wmówić, że jadąc na południe potrzebujecie jasne szkło! Jasne, ma ono zalety ale nie jest niezbędne. Potrzebujecie przede wszystkim szkło "ostre". I tak przymyka się je na F8-11, a czasy i tak są na poziomie 1/250-1/400s :) Idealnym szkłem podróżnika (w systemie Nikona) jest moim zdaniem 18-200 VR, świetny uniwersalny zakres, bardzo dobra ostrość ale cena też ładna, przynajmniej za nowy... wiadomo, coś za coś :)
- filtr polaryzacyjny (nie mylić z filtrem UV!) - praktycznie nie ściągany z obiektywu przez cały wyjazd. Dzięki niemu uniknąłem wielu "przepaleń". Dobry "polar" to wydatek ok 200zł ale na prawdę warto! Filtr UV używam tylko i wyłącznie jako filtr ochronny ale pamiętajcie, że jeżeli nie kupicie UV-ki z górnej półki (nawet za kilkaset zł) to będzie on widocznie pogarszał jakość obrazu. Moim zdaniem jak chronić szkło to lepiej zakładać "tulipan".
- lampa błyskowa, zewnętrzna - SB-800 - wystarczająco silna żeby "przebić się" przez silne światło słoneczne, a do tego ma CLS co pozwoliło na zabawy ze zdalnym wyzwalaniem i modelowaniem oświetlenia 

Oczywiście jeżeli ktoś nie działa na lustrzance to głowa do góry! Nie oznacza to wcale, że nie da się zrobić ładnych i ciekawych zdjęć nawet kompaktem! Pamiętajcie, że w 99% przypadków najsłabszym ogniwem w duecie aparat-fotografujący jest... ten drugi :) Osobiście cenię lustrzankę za użyteczne wysokie ISO, długi czas pracy na aku oraz uszczelnione body dzięki czemu nie boję się o sprzęt nawet w burzy piaskowej :) Wada - waga - szyja odpada :P

Dobra, starczy tych "wynurzeń", przejdźmy do sedna :)

Pierwszym punktem wycieczki było wzgórze Filerimos. Mierzy 267m n.p.m. i rozpościera się z niego ładny widok na wyspę, w tym kawałek lotniska. Na górze żyje dziko 80 pawi, które swobodnie towarzyszą turystom podczas zwiedzania. Podobno pod koniec sezonu są solidnie "wyskubane" przez dzieciaki - taki los :) Na wzgórzu znajdują się ruiny sprzed niemal 3 tys. lat! Na nich w X wieku został wybudowany klasztor Kapucynów, który istnieje do dzisiaj.


Krzyż na skraju urwiska, ma 18m i można na niego wejść - znajduje się tam niewielki taras widokowy. Kto ma cierpliwość... dużo cierpliwości, niech czeka :)


Freski z niewielkiego kościółka św. Jerzego. Przedstawiają sceny z życia Jezusa oraz klęczących rycerzy




Kilka ujęć z wnętrza klasztoru... niesamowita atmosfera, czuje się "ducha czasów" i minionych epok

... oraz jego dziedziniec

Widok rozpościerający się spod krzyża.

Kolejnym miejscem, gdzie skierowaliśmy swoje kroki była "osławiona" Dolina Motyli. Jest to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie wylęgają się motyle gatunku... właśnie, muszę to sprawdzić... Euplagia quadripunctaria :) Przyciąga je zapach ambrowców. Wylęg trwa od maja do czerwca, a najwięcej można ich spotkać w miesiącach letnich lipiec-sierpień. Żyją krótko, znikają w okolicy października. Dolina Motyli to miejsce na co najmniej kilkugodzinną wycieczkę. Można wdrapać się na szczyt i odwiedzić znajdujący się tam klasztor - ze względu na niebotyczny upał odpuściliśmy to sobie i czas spędziliśmy w cieniu drzew zajadając fenomenalne truskawki i rogaliki z czekoladą :)





Bardziej przypominają ćmy niż znane z naszych łąk motyle

Następnym przystankiem w podróży były ruiny w mieście Kamiros. Miasto to jest niezamieszkane od czasów IIw p.n.e kiedy to zostało zniszczone w wyniku silnego trzęsienia ziemi. Same ruiny są datowane na VIw p.n.e więc cywilizacja w tym miejscu trwała kilkaset lat! Są to jedne z najstarszych ruin na wyspie. Cechą charakterystyczną jest ich przemyślany układ oraz nowoczesny (jak na tamte czasy) system nawadniający - w niektórych miejscach jego pozostałości można oglądać po dziś dzień. Wstęp płatny - 4 eur. Czas zwiedzania - myślę, że max 2 godziny choć nam to zajęło trochę mniej :) To tzw. "rodyjskie pompeje". Ruiny zostały odkryte stosunkowo późno bo dopiero w II połowie XIXw. Wdrapując się na sam szczyt można przy ładnej pogodzie dostrzec wybrzeże tureckie oraz wyspę Simi.


Ruiny świetnie ukazują przemyślany układ miasta oraz ogromną dokładność tamtejszych budowniczych

Widok na wybrzeże tureckie

Chwila na odpoczynek :) Godzina biegania po sporych pagórkach przy 35st. upale daje popalić :)

Czymże byłą by wyprawa "w nieznane" bez odwiedzenia lokalnego miasteczka i spróbowania serwowanych tam przysmaków :) Podróżując w okolice najwyższego szczytu na wyspie (Ataviros 1216m n.p.m) dotarliśmy do niewielkiej osady zwanej Embonas. Dojazd do niej wiedzie przez kręte górskie drogi, a widoki niejednokrotnie wywoływały przysłowiowe "wow"! To wyspiarskie zagłębie rolnicze. Tutaj widać, że wyspa to nie tylko hotele, wypożyczalnie drogich samochodów i lux knajpy. Ciężkie warunki życia i pracy lokalnych rolników dały nam do myślenia, że w sumie to Ci polscy nie mają wcale źle! Miasteczko było czyste, grecy uśmiechnięci i wyluzowani, a jedzenie... fenomenalne! Wszystko świeże, prosto z farmy, nawet feta była robiona na miejscu! Baranina - najlepsza jaką jadłem w życiu!


Rumaka z podgrzewanym siodłem dla tego kto z dala od miasta dogada się z grekiem po angielsku :)
Przydaje się duża wyobraźnia i "język migowy" :) Pani na powyższym zdjęciu oferowała w swoim sklepiku własne oliwki, Suomę (lokalny bimber) oraz miód. Wszystkiego można było kosztować do woli, oczywiście o ile ktoś ma mocną głowę :)

Miasteczko rodyjskie bez kościoła istnieć nie może - wszak Grecja jest w trójce najbardziej religijnych państw świata!

Widok na Embonas

Ostatnim etapem podróży w tym dniu był zamek na płaskowyżu Monolithos (240m n.p.m). Joannici wybudowali go w XVw i pełnił funkcję obronną wyspy od strony wschodniej. Niestety nie przetrwał próby czasu. Pozostały mury, nieliczne zabudowania i kapliczka św. Jerzego. Na szczyt wiodą kamienne schody, wstęp wolny. Z płaskowyżu rozpościera się bardzo ładny widok choć nie mogliśmy go docenić w pełni ze względu na chwilowe zachmurzenie...




Powrót do hotelu odbywał się ciekawą trasą biegnącą przez południowe rejony wyspy oraz wzdłuż zachodniego wybrzeża na północ. Kilka poniższych zdjęć ma na celu ukazanie jak dzikie są to tereny. Na wielu z nich, przypuszczam, człowieka od lat nie było.



Kilkanaście km na północ - pojawiają się pierwsze zabudowania. Kiotari - Kalathos - Archangelos i nasza Kolimbia.


To był na prawdę męczący ale i satysfakcjonujący dzień. Pozostało jeszcze wiele miejsc do odkrycia, w tym miasto Lindos z akropolem. Jest po co tam wracać :) Życzę wszystkim udanych wycieczek i do odczytania!

Hej!

2 komentarze: